DziEciAki ŚwiATa

W tej zakładce co tydzień będziecie mogli przeczytać list od dziecka, które mieszka np. na sawannie, na pustyni czy w lesie równikowym. Piszę tu o tym co jest jego obowiązkiem, czym się na co dzień zajmuje, zwyczaje panujące w jego kraju.
Zachęcam do czytania! Bardzo fajne!
Teksty zaczerpnięte z książki Tajemnice Przyrody 6



Z ŻYCIA MIESZKAŃCÓW WILGOTNEGO LASU RÓWNIKOWEGO

Nazywam się Sepoo, mam 12 lat i już nie długo będę dorosły. Jestem Pigmejem z plemienia Baka. Żyję wraz z innymi mieszkańcami wioski w ogromnym, wiecznie zielonym lesie. Naszym pożywieniem są upolowane zwierzęta oraz zebrane w lesie rośliny i grzyby.Gdy w okolicy zaczyna brakować jedzenia, przenosimy się gdzie indziej. Starzy ludzie z mojego plemienia mówią, ze jesteśmy jak wędrowne ptaki, bo na krótko pozostajemy w jednym miejscu. Podobno dlatego nazywamy się Baka, co w naszym języku oznacza "siadać na gałęzi". Dużo o tym myślałem i chyba to rozumiem. Ptaki tylko na chwilę zatrzymują się przed dalszym lotem, a my tylko przez jakiś czas przebywamy w jednym miejscu i znowu się przeprowadzamy. Przeprowadzka nie jest trudna. Zostawiamy chaty zbudowane z kilku pali okrytych bananowymi liśćmi, a zabieramy matę do spania, garnek, łyżkę i kilka kamieni, które ułożone w krąg tworzą miejsce na ognisko. Rozpalamy je aby ugotować jedzenie. Niedawno był u nasz biały człowiek, bardzo wysoki. Wyższy od nas co najmniej o dwie głowy. Mówił, że jesteśmy najniższymi ludźmi, jakich spotkał. Chyba się trochę zdziwił, że moja siostra Pamba, która ma 16 lat, jest już dorosła i ma już malutkiego synka. Pamba chce, żeby jej synek poszedł do szkoły. Nie wiem po co, skoro nie uczą tam polować, tylko czytać i pisać. Przecież w lesie na nic się to nie przyda. Nie pomoże upolować świni ani małpy, znaleźć miodu w dziupli, grzybów czy pysznych, słodkich korzeni. Dziś rano umarła moja ciocia - była już bardzo stara, miała prawie 35 lat. Wszyscy jesteśmy bardzo smutni. Dlatego w nocy zaczniemy tańczyć rytuał Molimo. Będziemy tańczyć przy dźwiękach drewnianej trąbki. Czasami tańczymy bardzo długo, nawet trzy, cztery dni. Gdy drewniana trąbka nie będzie już potrzebna, schowamy ją w lesie.




Z ŻYCIA MIESZKAŃCÓW SAWANNY

Nazywam się Kuret, mam 12 lat i jestem Masajem. W odróżnieniu od innych plemion na afrykańskiej sawannie, my, Masajowie, nie uprawiamy ziemi. Jesteśmy pasterzami hodującymi stada krów, owiec oraz myśliwymi. Ze względu na zmieniającą się porę roku - deszczową i suchą - stale się przenosimy. Dlatego nasze chaty są proste, zbudowane z wbitych w ziemię drewnianych  tyczek, przeplecionych krótszymi gałęziami i oblepionych mokrą trawą, ziemią oraz krowim nawozem. Budowanie chat, a także większość prac w wiosce, to zadanie kobiet. Gdy nie zajmują się gospodarstwem, siadają w cieniu akacji i z kolorowych koralików wyplatają różne ozdoby - bransolety, naszyjniki, kolczyki. Zadaniem mężczyzn jest opieka nad stadami krów, które są największym skarbem Masajów. Ja mieszkam z mamą i rodzeństwem. Mam czterech braci i dwie siostry. Mój tata jest bardzo bogaty, ma pięćdziesiąt własnych krów i hoduje jeszcze trzydzieści, które należą do mojego wujka. Wujek mieszka w mieście i zajmuje się handlem, ale ma własne krowy. O krowy trzeba bardzo dbać. W porze deszczowej nie jest to takie trudne - mogą paść się wszędzie, bo trawy jest pod dostatkiem. W porze suchej, gdy trawy zaczynają usychać, musimy się przenosić na inne pastwiska. Dbanie o to, aby krowy miały co jeść, to mój obowiązek - mój i innych chłopców. Za bezpieczeństwo stada odpowiedzialni są wojownicy - pilnują, aby lwy nie pożarły krów. Nasza wioska otoczona jest kolczastym płotem z kłujących gałęzi akacji. Muszę codziennie sprawdzać czy nie jest uszkodzony, i naprawiać go w razie potrzeby. Gdybym o tym zapomniał, lew mógłby w nocy porwać kozę lub owcę. To byłby dla mnie wielki wstyd. Mam jeszcze inne obowiązki, bo chodzę do szkoły. Nie wszyscy chłopcy z plemienia Masajów się uczą, ale mój tata uważa, ze powinienem. W szkole uczę się języków: angielskiego i suahili, chociaż w domu używamy języka maa. Angielski idzie mi całkiem nieźle - nauczyciel ostatnio mnie pochwalił. Ale i tak najważniejsze są krowy. Gdy będę dorosły, będę miał jeszcze więcej krów niż mój tata - to jest moje największe marzenie.




Z ŻYCIA MIESZKAŃCÓW PUSTYNI

Mam 11 lat. Nazywam się Mariama. Należę do ludu Imazeghen, co znaczy  Wolni Ludzie. Niektórzy nazywają nas Tuaregami, ale my nie lubimy tego słowa. Jesteśmy wo
lnymi ludźmi i już. Od zawsze mieszkamy na Saharze , dlatego znamy ją jak nikt inny. Wędrujemy ze swoimi stadami wielbłądów, owiec, kóz przez pustynię od oazy do oazy. Mój tata ma wiele wielbłądów. Często wyjeżdża na kilka tygodni, aby przewozić na nich turystów przez pustynię. Tata mówi, że te wycieczki to już nie to samo, co kiedyś, gdy Wolni Ludzie transportowali na wielbłądach ogromne ilości towarów. Niestety karawany wielbłądów zostały zastąpione przez samochody ciężarowe, a wielu spośród naszych krewnych i znajomych zostało kierowcami. Niektórzy z nich opuścili pustynię i przeprowadzili się do miasta. Tak zrobił mój wujek, który prowadzi biuro wycieczek. Mama mówi, że to dobrze, bo dzięki temu tata ma dużo pracy. Ja też mam swoje obowiązki. Na przykład zajmuję się kozami. Wyprowadzam je na pastwisko i przyprowadzam do zagrody. Dzisiejsza noc była bardzo zimna, ale teraz znowu jest okropnie gorąco... Ufff, namęczyłam się z tymi kozami. Dopiero wróciłam, a mama już woła na lekcje. Będzie mnie uczyć czytać i pisać w naszym języku tamaszek. Lubię uczyć się z mamą, ale chciałabym częściej chodzić do szkoły. Niestety, jest dość daleko i nie zawsze udaje mi się do niej dotrzeć. A mama mówi, że jestem dziewczynką i muszę wszystko umieć, aby później uczyć swoje dzieci. Właśnie przyszły ciocie. Siadamy w cieniu, bo słońce mocno grzeje. Zwierzęta są jakieś niespokojne. Mam nadzieję, że nie będzie burzy piaskowej. Ja oczywiście się jej nie boję, ale mój młodszy braciszek mógłby się przestraszyć. Martwię się, bo tata jeszcze nie wrócił. Jeśli wiatr będzie naprawdę silny, nawet zasłona na twarz nie uchroni go przed piaskiem. Ale nie będę o tym myśleć! Mój tata zna pustynię jak nikt inny i na pewno sobie poradzi.  Zaraz rozpalę ognisko i upieczemy pyszne, pachnące placki. Muszę jeszcze wydoić naszą wielbłądzicę, żeby mieć mleko do placków.






 Z ŻYCIA MIESZKAŃCÓW STREFY ŚRÓDZIEMNOMORSKIEJ

Wyspa Syros - Grecja
Cześć, jestem Perykles, mam 12 lat i mieszkam w stolicy Grecji - Atenach. To znaczy w ciągu roku mieszkam w Atenach, ale latem jestem zawsze na wyspie Syros. Mój dziadek ma tu restaurację. Mieszkamy w domu dziadka nad restauracją, tuż przy plaży. Do restauracji przychodzi wielu turystów. Dziadek mówił mi, że przyjeżdżają bo lubią się kąpać w ciepłym morzu i zwiedzanie zabytków. Gdy jestem u dziadków często jem konfitury figowe - moje ulubione. Oczywiście babcia robi je z fig z naszego sadu. Uprawianie roślin na Syros, podobnie jak w całej Grecji, nie jest łatwe. Wyobraźcie sobie, że przec całe lato nie spada tu ani jedna kropla deszczu! Dlatego, aby sady figowe nie uschły, trzeba doprowadzać do niech wodę specjalnymi rurkami. O wodę jest trudno, bo wiercenie studni to też kłopot  - pod cienką warstwą gleby jest tu twarda skała. Uwielbiam włóczyć się po wzgórzach, zwłaszcza jeśli przyjedzie na wakacje ktoś, z kim się zaprzyjaźnię. Całe szczęście, że uczę się w szkole angielskiego i mogę rozmawiać z kolegami z całego świata! Wczoraj byłem na wycieczce z Andrzejem z Polski, z Białowieży. Poszliśmy w góry aż do starego kościoła. W pewnej chwili znad morza nadciągnęły czarne chmury. Andrzej przestraszył się, że będzie burza! Powiedziałem mu, że w lecie tu nigdy nie pada deszcz, ale chyba mi nie wierzył. Oczywiście, z nieba nie spadała ani jedna kropla! Dziś zaprosiłem Andrzeja do nas, będziemy spali na dachu, skąd wieczorem wspaniale widać gwiazdy i światełka statków na morzu, a z sadu dochodzi zapach drzew migdałowych i pomarańczowych.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz